Niewielka buteleczka z dość grubego szkła, dozownik w postaci pipetki.
Zapach:
Praktycznie niewyczuwalny, niepozwalający na sprecyzowane określenie, co jest zdecydowanie dobrym konceptem zważywszy na bliskość produktu z naszymi oczami..
Od producenta:
"Duraline to płyn, który umożliwia aplikację na mokro sypkich i prasowanych cieni do powiek, podkreślając głębię koloru i przedłużając trwałość makijażu".
Cena / objętość:
19 zł / 9 ml.
Moja opinia:
Płyn Duraline to zdecydowanie jeden z najciekawszych produktów naszej krajowej marki kosmetycznej. Jest niezastąpiony przy makijażu, jednak osobiście uważam, że producent powinien nieco zmienić opis przeznaczenia tego produktu ;) Jako baza pod cienie sprawdza się w mojej opinii dość średnio (tu mam ukochanego primera z KIKO), pozwala jednak nam tworzyć cudowne eyelinery. Dzięki Duraline możemy uzyskać kreskę w każdym kolorze, jaki możemy sobie wymarzyć, wystarczy tylko wymieszać kroplę płynu z odrobiną wybranego cienia. W przypadku cieni prasowanych należy niewielką jego ilość po prostu zdrapać - nie polecam mieszać na cieniu, bo Duraline zastygając może stworzyć na nim dość twardą powłokę. Płyn świetnie utrwala, wymieszane z nim cienie faktycznie zyskują na intensywności, nie rozmazują się, nie wędrują w ciągu dnia po powiece. Dodatkową zaletą Duraline jest jego wydajność - mimo maleńkiego opakowania spokojnie starcza na 9 miesięcy, przewidziane terminem ważności. Jedynym minusem produktu wydaje mi się jego opakowanie - mam wieczne problemy ze szczelnym zakręceniem (dzięki czemu ponad połowa płynu pewnego pięknego dnia wylała mi się do kosmetyczki...), ale też z pipetką - poszczególne elementy, pozwalające ją naciągnąć zwyczajnie się od siebie odkleiły (?). Mimo wszystko dla fanek kresek i koloru na powiekach - produkt obowiązkowy.
Moja ocena: 4,5/5 (mały minus za opakowanie... a byłaby pełnia szczęścia :p)
Skład:
Isododecane, Bis-vinyl Dimethicone/Dimethicone Copolymer, Capryl Glycol, Phenoxyethanol, Hexylene Glycol.
ciekawy produkt :) choć ja teraz do kresek używam płynu do soczewek ;)
OdpowiedzUsuńNigdy nie próbowałam tego używać.. ale sprytne, przyznaję :)
Usuńnie rozumiem Twojego oburzenia, nawet jeżeli nie brałabym pod uwagę Darka moja opinia byłaby taka sama na temat angels on bare skin, owszem angels jest pastą myjącą w której dla mnie jest nie do zaakceptowania fakt, że pozostawia film i jeszcze mnie zapycha, jako pasta do codziennego użytku typowo się nie nadaję, choć ja używałam go tylko właśnie 2-3 razy w tygodniu to i tak mnie nie zadowolił. Wzięłam Twoje zdanie pod uwagę, jednak mimo wszystko ta pasta nie jest dla mnie i tym głównie się kierowałam :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie, napisałam to w dosyć sugestywnym języku, za co mogę jedynie przeprosić, zdaję sobie sprawę z tego jakie są między nimi różnice i produkty nie działają w ten sam sposób :) Jest to chyba jedyny produkt z lush, z jakiego jestem słabo zadowolona, resztę produktów które miałam okazję używać - ubóstwiam :)
OdpowiedzUsuńZ płynem Inglotowym miałam chwilowy romans, zakończył się tym, że podarowałam go koleżance, bo jednak nie był dla mnie :)
Chyba jestem jedyna osoba, ktorej on nie lezy - chyba tylko i wylacznie jako plyn do brwi..
OdpowiedzUsuńrównież jestem szczęśliwą posiadaczką :D
OdpowiedzUsuń