Czyli w kilku słowach i zdjęciach relacja z tego budzącego duże emocje dnia...
Pomimo tego, że czułam się wcoraj jak Bridget Jones (w wolnym tłumaczeniu - za późno się zabrałam za robotę), na walentynkowym stole pojawiły się muffiny w wersji jabłko+nutella, pizza w kształcie serca oraz miód pitny (nieobecny na żadnym ze zdjęć, a będący oczywiście dopełnieniem muffin, nie pizzy :p)
S. oczywiście z wyborem prezentu nie miał problemów większych - jak sam stwierdził "cały świat wie, że z kosmetyków będę zadowolona" ;)
Co to za produkty? Nie wiem i nic na ich temat znaleźć nie mogę, niemniej pachną delikatnie i przyjemnie, wyglądają całkiem ładnie - zapowiadają się nawet nie najgorzej ;) W każdym razie, w ramach bonusu dostałam różowe, pasiaste skarpetki - idealne na jakże upalną norweską pogodę :P
Sam walentynkowy wieczór po prostu przeleżeliśmy, on padnięty po pracy, a ja po kucharzeniu/ sprzątaniu/ upięknianiu się ;) Całe szczęście - weekend za pasem ;)
Świetne :)
OdpowiedzUsuńkosmetyki mają śliczną szatę graficzną! Koniecznie daj znać o nich coś więcej :)
OdpowiedzUsuńmmmm pizza świetnie wygląda, gdybym miała więcej zdolności pewnie bym ją jutro przygotowała dla mnie i dla T na kolację :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;*
Ach, taką pizzę chętnie bym zjadła :D Piękny nagłówek ♥ Świetnie prowadzisz bloga. Dobrze się czyta i ogląda twoje posty! Zapraszam do mnie :)) Może zaobserwujesz? ♥
OdpowiedzUsuń